"Newsweek": Siedzimy w waszym domu. Dziwnie pustym...
Barbara Stuhr: Trudno przyzwyczaić się do tej pustki. Najgorzej jest rano, kiedy trzeba zebrać się do życia. Potem dzień przynosi różne sprawy, zawsze coś się wydarza, więc jakoś funkcjonuję. Całe życie byłam zadaniowa: robota mnie lubi. Poza tym spotykam się z ludźmi i ten żal gdzieś się ulatnia. Wieczorem powraca. Pustka domu znowu mnie osacza. W łóżku szukam jego dłoni… Myślę, że muszę przeprowadzić jakieś zmiany, stworzyć ten dom na nowo. Już tylko dla siebie.
Będzie ci trudno.
– Wiem, ale nie mam wyboru. Dużą część rzeczy Jurka – cały jego gabinet, księgozbiór, notatki, rodowe obrazy – oddam do Muzeum Podgórza. Przodkowie Jerzego właśnie na Podgórzu osiedlili się po przybyciu z Dolnej Austrii. Dawniej nie było tu tak pusto, ciągle coś się działo. Ale od czasu udaru Jurka, kropla po kropli, dom robił się coraz bardziej smutny. Właściwie niepostrzeżenie. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, bo jego udar zbiegł się z pandemią.
Życie towarzyskie zamarło w całej Polsce. Nie chodziłam nawet na moją ukochaną jogę. Nie chciałam przywlec do domu żadnej choroby. Jurek miał słabe serce, po dwóch zawałach. I byliśmy tylko we dwoje – Jurek i ja. Sklep i telewizor. Nie zwróciłam uwagi, że właśnie wtedy, pomalutku, zaczęła się jazda w dół.