Bomby z USA ciskane przez poradzieckiego weterana. Nagranie taktyki Ukraińców wziętej z bombardowań atomowych

15 godziny temu 8
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Ukrai?skie stare my?liwce MiG-29 sta?y si? frontowymi bombowcami, wykorzystuj?cymi bardzo dynamiczn? i ryzykown? metod? atakowania Rosjan. Nowe wideo bardzo dobrze pokazuje w jaki spos?b. Wszystko to sk?ada si? w co?, co kilka lat temu wyst?powa?o tylko w ksi??kach sensacyjnych.

Ukrai?ski MiG-29 zrzucaj?cy 4 ameryka?skie bomby naprowadzane GBU-39 SDB Fot. X/OSINTTechnical

Nagranie trafiło do sieci w środę. Jest bardzo krótkie, ale dobrej jakości i wyraźnie pokazujące kluczowy moment tego rodzaju ataków. Widać na nim ukraińskiego myśliwca MiG-29 w trakcie wznoszenia, który następnie uwalnia cztery małe bomby szybujące GBU-39. Kiedy tylko to zrobi, odwraca się na plecy i zaczyna ostry zwrot, żeby jak najszybciej zacząć się oddalać od terytorium kontrolowanego przez Rosjan i zejść na małą wysokość. Uwolnione bomby dalej naprowadzają się już samodzielnie na wprowadzone koordynaty przy pomocy nawigacji satelitarnej.

Celem tego ataku miało być stanowisko rosyjskiego działa holowanego 2A36, które najpewniej było dobrze zakamuflowane i okopane. Praktyka pokazuje, że takie cele są niezwykle trudne do zniszczenia przez drony, a nawet artylerię. Bomby to co innego. Drugie nagranie mające przedstawiać skutki tego konkretnego ataku pokazuje pożar i wtórne eksplozje, co pozwala sądzić, że atak był skuteczny.

Renesans zimnowojennej metody

Ukraińskie MiG-29 przeprowadzają takie naloty regularnie od ponad roku. Ponieważ ani nie mają okazji do walki z wrogimi samolotami, ani nie miałyby wielkich szans w spotkaniu z nowocześniejszymi rosyjskimi myśliwcami, relegowano je do polowania na drony Gierań-2 i pełnienia funkcji bombowca frontowego. Gdyby piloci musieli do nalotów używać klasycznego uzbrojenia MiG-29 w postaci rakiet i bomb niekierowanych, to też mieliby niewielkie szanse ze względu na znaczący potencjał rosyjskiej obrony przeciwlotniczej. Wlecenie nad front i standardowy atak bombowy czy rakietowy byłby właściwie działaniem samobójczym.

Inny ukraiński MiG-29 wznoszący się do ataku

To, co widać na nagraniu, jest jednak rozwiązaniem dającym znacznie większe szanse na przeżycie i skuteczne wykonanie zadania. Niezbędne do jego realizacji są dwa elementy. Po pierwsze same zachodnie bomby naprowadzane. W 2022 i 23 roku przeprowadzono szereg pośpiesznych i skrytych programów modernizacji ukraińskich (i podarowanych Ukrainie) poradzieckich maszyn bojowych, aby pozwolić im używać znacznie bardziej zaawansowanych zachodnich systemów uzbrojenia. Na przykład bombowce Su-24 zaczęły przenosić rakiety manewrujące SCALP, a myśliwce Su-27 i MiG-29 pociski przeciwradarowe HARM, wabiki MALD czy całą gamę bomb naprowadzanych. Zrobiono to poprzez zamontowanie dodatkowego okablowania, dodania w kokpitach tabletów z oprogramowaniem i specjalnie stworzonych nowych węzłów uzbrojenia (nazywanych też z j. angielskiego pylonami) czyli elementów zamontowanych od dołu do skrzydeł bądź kadłuba, do których zaczepiana jest właściwa broń. Wariacji rozwiązań jest dużo, bo wszystkie są na pół prowizoryczne. Liczyło się tylko to, żeby zachodnia broń miała znany sobie interfejs, umożliwiający jej poprawne użycie, bez standardowo zarządzających tym komputerów pokładowych.

Kolejny atak bombowy MiG-29

W efekcie Ukraińcy zaczęli w 2023 roku używać amerykańskich bomb JDAM (klasyczne bomby o masie 225 lub 500 kilogramów z zamontowanym modułem naprowadzania albo nawet dodatkowymi rozkładanymi skrzydłami do szybowania), francuskich AASM Hammer (podobna koncepcja, ale z dodanym małym silnikiem rakietowym dla zwiększenia zasięgu) i małych amerykańskich GBU-39 SDB (masa 129 kg, rozkładane skrzydła do szybowania).

Kolejnym kluczowym elementem była sama taktyka użycia tych bomb. Najprościej zrzucać je z dużej wysokości, wtedy uzyskują maksymalne zasięgi (SDB mają móc przelecieć nawet około 100 km zrzucone w optymalnych warunkach). Jednak w realiach wojennych, zwłaszcza tych w Ukrainie, byłoby to wystawienie się na ciosy rosyjskich myśliwców i obrony przeciwlotniczej. Sięgnięto więc po popularną podczas zimnej wojny metodę rzucania bombami. Polega ona na tym, co widać na wideo. Nosiciel dociera w rejon celu na małej wysokości, unikając wykrycia przez radary. Kilka-kilkanaście kilometrów od celu pilot gwałtownie podrywa samolot do góry i w krótkim oraz możliwe szybkim locie wznoszącym uwalnia bomby, którym tym sposobom nadaje energię, pozwalającą im dolecieć do celu. Po ich uwolnieniu natychmiast zaczyna gwałtowny zwrot i zniżanie, aby ponownie zniknąć z radarów i uniknąć stania się celem. W ten sposób nie można uzyskać maksymalnych zasięgów ataku przy pomocy bomb naprowadzanych, ale można względnie bezpiecznie przeprowadzać misje, bo wystawia się na wykrycie i strzał przez mniej niż minutę.

Zrzut bomb JDAM z punktu widzenia pilota ukraińskiego Su-27

Pierwotnie taka taktyka zyskała popularność w początkowym okresie zimnej wojny. Po pierwsze jako metoda na przetrwanie bombowców taktycznych zrzucających bomby atomowe. Zrzucając je w normalnym locie z małej wysokości, miały duże szanse na trafienie przez falę uderzeniową wywołaną przez własny ładunek. Wymyślono więc manewr "rzucania" bombami, który dawał pilotowi szansę na uniknięcie spotkania z wywołaną przez siebie eksplozją jądrową. Potem tę metodę zaadaptowano do nalotów z normalnymi bombami, wraz ze wzrostem skuteczności systemów obrony przeciwlotniczej wyposażonych w radary i rakiety. W ten sposób piloci mogli wystawiać się na ryzyko na możliwie krótką chwilę, kiedy wznosili się do zrzutu, a potem zawracali. Razem z taktyką opracowano specjalistyczne systemy elektroniczne, które były w stanie precyzyjnie zwolnić bomby w optymalnym momencie wznoszenia się. Nigdy nie była to jednak metoda specjalnie celna. Dlatego pomyślano ją pierwotnie głównie z myślą o broni jądrowej. Ukraińcy mają jednak bomby naprowadzane, co znacząco podnosi ich celność i czyni całą tę taktykę wartą ryzyka.

Uparte trwanie na polu walki

Tego rodzaju misje nie są bowiem zupełnie bez ryzyka. Dokładne statystyki są tajemnicą Ukraińców, ale w 2024 roku kiedy zaczęto na dobre takie naloty, stracili w powietrzu 5 MiG-29 i 1 Su-27. W 2025 roku już tylko jednego MiG-29. Nie wiadomo, jakie misje wykonywały w momencie trafienia przez rosyjskie rakiety (zazwyczaj odpalone przez myśliwce), ale ukraińskie myśliwce podlatują blisko Rosjan zazwyczaj właśnie w celu zrzutu bomb. Inaczej trzymają się głębiej w swoim terytorium. Głównym problemem mogą być rosyjskie latające radary A-50, które są w stanie z dużej odległości wypatrzeć nisko lecące samoloty. Znacznie wcześniej niż radary naziemne. W pierwszej połowie 2024 roku Ukraińcy zdołali jednak zestrzelić 2 A-50, co skłoniło Rosjan do latania nimi dalej od granic i ograniczyło częstotliwość misji. Możliwe, że wraz z dopracowaniem taktyki przez ukraińskich pilotów, skutkowało to zmniejszeniem strat widocznym w drugiej połowie 2024 roku.

Sam fakt, że Ukraińcy wykonują takie misje w trzecim roku wojny i dość regularnie bombardują cele na terenie Rosji (choć zazwyczaj tuż przy granicy), mówi wiele na temat skuteczności rosyjskiego lotnictwa i obrony przeciwlotniczej. Porównując przed wojną na papierze potencjały obu państw w powietrzu, wydawało się niemal pewne, że ukraińskie lotnictwo jest na straconej pozycji. W rzeczywistości nie tylko przetrwało, ale rozwinęło nowe możliwości. Choć dalej musi działać w trudnych warunkach i nie ma takiej swobody jak Rosjanie. Ci bez większych przeszkód zrzucają swoje proste bomby szybujące z dużej wysokości kilkadziesiąt kilometrów od frontu. Nie potrzebują nimi rzucać jak Ukraińcy.

Przeczytaj źródło