Gdy pomoc zamienia się w biznes. Wolonturystyka to współczesny syndrom "białego wybawcy"

10 godziny temu 8

Na pozór mogłoby się wydawać, że wolontariat w Afryce czy Azji to idealny sposób na połączenie zwiedzania mniej utartymi szlakami ze szlachetnym celem i pomocą. Czy na pewno? Zjawisko wolonturystyki (od zespolenia słów "wolontariat" i "turystyka") ma też ciemną stronę i jak podaje Polska Akcja Humanitarna, warte jest 2 mld dol. rocznie. O tym, co faktycznie kryje się pod tym pojęciem i jak nie wpaść w etyczną pułapkę wybawcy opowiadają nam ekspertki oraz osoby, które taki wyjazd mają za sobą.

Jak tłumaczy Julia Orłowska, specjalistka ds. edukacji z Zespołu Edukacji Globalnej Polskiej Akcji Humanitarnej: — wolonturystyka to termin stworzony przez osoby badające branżę turystyczną, opisujący rynek na ogół krótkoterminowych wyjazdów, łączących nieodpłatną pracę z wyjazdem turystycznym. Wolontariaty zagraniczne bardzo często reklamowane są jako odskocznia od codziennej pracy czy studiów, oferując "przygodę życia" czy "zmienianie świata na lepsze".

"Byłyśmy bardziej atrakcją niż faktyczną pomocą edukacyjną"

Na wyjazd za pośrednictwem popularnej platformy zdecydowała się 24-letnia Emilia, która za kierunek obrała Tanzanię. Niedługo po ukończonych studiach z pracy specjalnej zdecydowała się na jeden z dwutygodniowych wolontariatów, gdzie akurat nie były wymagane dodatkowe szkolenia. Potrzebne było wyłącznie uregulowanie opłaty wstępnej, a następnie kosztów związanych z przelotem, potrzebnymi szczepieniami czy transportem i organizacją wycieczek na miejscu. Nocleg oraz wyżywienie były zapewnione przez określoną placówkę. 24-latka miała być lektorką języka angielskiego w jednej ze szkół prywatnych, ale jej początkowe wyobrażenia odbiegały od tego, co zastała na miejscu.

— W szkole było 53 dzieci, od około 5 do 16–17 lat, podzielonych na grupy wiekowe. Wyszło tak, że głównie pełniłyśmy rolę opiekunek dla dzieci – starszych i młodszych. Przeprowadziłyśmy zaledwie kilka lekcji angielskiego. Szybko odniosłam wrażenie, że wraz z moją przyjaciółką byłyśmy bardziej atrakcją niż faktyczną pomocą edukacyjną. Dzieci chciały robić sobie z nami zdjęcia, przytulały się… z czasem zaczęłam czuć się jak na wystawce w cyrku. Z perspektywy czasu nie czuję, byśmy wniosły tam realną pomoc — opowiada.

Emilia podczas odbywania wolontariatu w Tanzanii

Emilia podczas odbywania wolontariatu w Tanzanii Foto: Archiwum własne bohaterki

Jak wyjaśnia Alicja Kosińska, prezeska Fundacji Go’n’Act zajmującej się m.in. szerzeniem świadomości w temacie wolonturystyki, wśród najpowszechniejszych form wolontariatu są: edukacja dzieci, ochrona środowiska, wolontariaty medyczne, wolontariaty budowlane.

— Niestety większość tych określeń mogłabym włożyć w cudzysłów. Choć dają bardzo dużo poczucia spełnienia i satysfakcji wolontariuszom, często przyjmują bardzo fasadowe formy, które z edukacją, ochroną zwierząt czy z medycyną mają de facto bardzo niewiele wspólnego.

25-letnia Lia wybrała inną formę wolontariatu. Po studiach z International Hospitality Management ze specjalizacją w zarządzaniu hotelarstwem na Bali poszukiwała okazji do rozwoju. Chciała też podróżować, a za cel wyjazdu obrała sobie Azję. Nie chciała jednak pracować z dziećmi, a robić to, na czym zna się najlepiej, czyli pomagać hostelom w zarządzaniu, marketingu czy usługom customer service.

— Znalazłam platformę Worldpackers która oferuje wolontariaty w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Zaczęłam w Tajlandii – prowadziłam social media dla hostelu, nagrywałam materiały promocyjne. To była typowo barterowa współpraca – ja dawałam swoje umiejętności, oni zapewniali podstawowe warunki. Potem były kolejne miejsca: Kambodża, Laos. W tym ostatnim do właściciela odezwałam się sama z propozycją pomocy, podczas check-inu w hostelu. Bardzo mi zaufano, chociaż zostawałam tam na tydzień. Malowałam ściany, przygotowywałam tablice ogłoszeniowe, robiłam dekoracje i organizowałam atrakcje dla przyjezdnych. Zdarzały się też mniej udane współprace, ale w większości były to bardzo wartościowe doświadczenia — wspomina.

Lia podczas wolontaiatu

Lia podczas wolontaiatu Foto: Archiwum własne bohaterki

Ciemna strona wolontariatu

Forma wyjazdów w celu niesienia pomocy mieszkańcom krajów Globalnego Południa nie jest jednak wcale nowym zjawiskiem. Te zaczęły rozwijać się już w XIX w. a za ich "prekursora" uważa się Thomasa Cooka. Założyciel jednego z pierwszych biur podróży na świecie jako jeden z elementów wycieczek oferował możliwość rozdawania chleba osobom potrzebującym w Palestynie i Egipcie. Odbywało się to jednak w kontrolowanych warunkach tak, by turyści i turystki nie byli wystawieni na niespodziewany kontakt z lokalną społecznością.

Jak zauważa, Alicja Kosińska z Fundacji Go’n’Act, szersza krytyka w mediach zaczęła wybrzmiewać ok. 2012 r. Miało to miejsce m.in. za sprawą raportu UNICEF wykazującego, że nawet 80 proc. dzieci w domach dziecka w krajach Południa posiada przynajmniej jednego żyjącego rodzica. To wzbudziło serię podejrzeń. Siłą napędową branży, choć na pierwszy rzut oka są szlachetne ambicje, w rzeczywistości jest kapitalistyczna chęć zysku, często odbywająca się kosztem najsłabszych.

— W interesie osób, które prowadzą płatne wolontariaty zagraniczne, jest to, żeby istniała potrzeba udzielania wsparcia, a nie zażegnanie problemu — mówi Julia Orłowska z PAH i podaje przykład Haiti, które po trzęsieniu ziemi w 2010 r. znacząco zwiększyło liczbę sierocińców z 300 do 752 placówek niemal siedem lat później.

— W Haiti powstawały specjalne siatki handlarzy, które rekrutowały dzieci, obiecując ich rodzinom lepszą edukację bądź korzyści finansowe, w wyniku czego aż 80 proc. wszystkich dzieci mieszkających w tych placówkach wcale nie była sierotami. Nie jest to odosobniony przypadek, znane są również historie schronisk dla dzikich zwierząt, w których zwierzęta były celowo odbierane z natury bądź poddawane okrutnej tresurze, albo przykłady celowego niszczenia istniejących budynków w dobrym stanie w celu dania zajęcia płacącym wolontariuszom — wyjaśnia przedstawicielka organizacji.

Ciąg dalszy artykułu pod wideo.

(Nie)etyczny wolontariat

Jak podkreśla specjalistka ds. edukacji z Zespołu Edukacji Globalnej PAH, ze wszystkich gałęzi turystyki wolontaryjnej najdotkliwsze skutki nieprawidłowych form pomocy dotykają dzieci i zwierzęta. — Zarówno w przypadku dzieci, jak i zwierząt, ich bezpieczeństwo jest w pełni uzależnione od osób organizujących wolontariat. Młodzież narażona na dużą rotację wolontariuszy może nabawić się zaburzeń emocjonalnych związanych z brakiem stabilnej i bliskiej relacji z osobą dorosłą.

Zdjęcia Emilii z wolontariatu w Tanzanii

Zdjęcia Emilii z wolontariatu w Tanzanii Foto: Archiwum własne bohaterki

Gdy zgłębimy temat wolonturystyki nieco bardziej, szybko może pojawić się pytanie o to, czy istnieje jeszcze etyczny wolontariat pozbawiony "ciemnej strony"? Przedstawicielka Fundacji Go’n’Act zauważa, że doświadczenie Lii, która postawiła na sektor hospitality, może być tego dobrym przykładem.

— Istnieją bardziej "bezpieczne etycznie" wolontariaty i te "mniej bezpieczne etycznie". Do bardziej bezpiecznych bym zaliczyła także wolontariaty np. z zakresu ochrony mórz i oceanów – np. związane z nurkowaniem, ochroną populacji żółwi itd. — zauważa Kosińska.

Lia miała świadomość zagrożeń wynikających z niektórych form wolontariatu. — Za nieetyczne uważam przede wszystkim projekty związane ze zwierzętami, które są bardziej atrakcją turystyczną niż realną pomocą. Na przykład jazda na słoniach, miejsca, gdzie można dotykać małpy czy inne dzikie zwierzęta – to często jest krzywdzące dla nich. Sama miałam sytuację, że małpa kogoś ugryzła, bo była trzymana w nieodpowiednich warunkach. Dla mnie etyczny wolontariat to taki, w którym obie strony zyskują: ja daję swoją pracę, a w zamian dostaję warunki do życia i możliwość poznania kultury — mówi 25-latka.

Syndrom "białego wybawcy" wciąż żywy

Syndrom "białego wybawcy" nie pojawia się tu znikąd. Jak podkreślają Polska Akcja Humanitarna oraz Fundacja Go’n’Act, która za swój cel obrała sobie edukację m.in. w temacie wolonturystyki, wiele dostępnych powszechnie programów wyjazdowych opiera się na przeświadczeniu, że osoby z państw globalnej Północy mają bogatszą wiedzę oraz kompetencje od lokalnych społeczności. To sprawia, że do świadczenia usług medycznych, prowadzenia zajęć w szkołach czy pracy na budowie przyjmowane są osoby, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z podobnymi aktywnościami i nie posiadają w ich zakresie żadnych uprawnień. Rażących problemów jest wiele, a wśród nich jak podkreśla Fundacja, jednym z najniebezpieczniejszych jest narażanie życia i zdrowia pacjentów, bo wolontariusze bez kompetencji są dopuszczani do przyjmowania porodów, operacji, zabiegów aborcji.

— Takie zjawiska mogą nie tylko skutkować brakiem trwałości skutków prowadzonych działań, ale również zabieraniem pracy lokalnym pracownikom i specjalistom, negatywnie wpływając na miejscowy rynek pracy — zauważa Julia Orłowska.

Jak wspomina Emilia, na miejscu ludzie byli dla niej wyjątkowo życzliwi, ale nie obyło się bez niepokojących sytuacji. — Dyrektor szkoły był bardzo wspierający. Czułyśmy, że chce nam pomóc, bo widział, że jesteśmy trochę zestresowane, ale z drugiej strony, były też takie momenty, które były dość… zaskakujące. Dyrektor był wobec nas też strasznie nadopiekuńczy. Chciał mieć pod kontrolą to, co i kiedy robimy w wolnym czasie. Najlepiej też w tym pośrednio uczestniczyć, odpowiadać za nasz dojazd i organizację wycieczki. To było niekomfortowe, zwłaszcza że planując wyjazd, chciałyśmy mieć też wolną ręką na zwiedzanie, choć wiem też, że mogło tu chodzić o kwestie bezpieczeństwa — wspomina 24-latka.

Zdjęcia Emilii z wolontariatu w Tanzanii

Zdjęcia Emilii z wolontariatu w Tanzanii Foto: Archiwum własne bohaterki

— Wiele osób, z którymi rozmawiałam, mówiło, że trudno w pełni zaufać wolontariuszowi. Platformy dają pewne zabezpieczenia, ale nigdy nie ma gwarancji, że ktoś się naprawdę zaangażuje. Zdarzało się, że wolontariusze przyjeżdżali tylko po to, by mieć darmowy nocleg i nic od siebie nie dawali. Wtedy właściciele tracili, bo np. blokowali łóżko w hostelu dla wolontariusza, zamiast dla płacącego gościa — dodaje Lia.

Zarówno PAH, jak i Fundacja Go’n’Act, zauważają, że znacząca część firm czy instytucji organizujących wolontariaty zagraniczne nie tworzy projektów z pomocą lokalnych ekspertów, w oparciu o realne potrzeby danej społeczności. — Bazują jedynie na własnym przeświadczeniu tego, co jest potrzebne albo celowo stwarzają lub podtrzymują lokalny problem w celu jego dalszej kapitalizacji. Na stronach reklamujących takie wolontariaty nie zobaczycie wielu tekstów na temat sytuacji osób, na rzecz których dany projekt jest organizowany czy też napisanych przez nie relacji. Komunikacja będzie skupiona wokół doświadczeń wolontariuszy, podkreślając "niezapomniane wrażenia", "nowe kompetencje" czy "międzynarodowe znajomości", które nabędą wolontariusze, biorąc udział w wyjeździe — alarmuje Orłowska.

Emilia, porównując sytuację z Tanzanii do tej w Polsce, zauważa, że u nas wolontariat ma dużo bardziej określone warunki i zauważalne efekty. — W Polsce wolontariat wydawał mi się czymś bardzo prostym – pomagasz, robisz coś, co jest od razu zauważalne. Teraz widzę, że są miejsca, gdzie obecność sama w sobie nie wystarczy. Faktycznie pomaga się w inny sposób np. finansowo czy organizacyjnie. Szkoła w Tanzanii bardzo często podkreślała nam, że potrzebuje pieniędzy – na nową drukarkę, remont stołówki, różne rzeczy, których my nie mogłyśmy sfinansować. Czułam, że nasza obecność jest miła, ale nie zastępuje faktycznej pomocy finansowej. To było dość frustrujące, zwłaszcza że my same miałyśmy ograniczony budżet i nie miałyśmy jak ich wspomóc. To pozostawiło lekki niesmak. Czułyśmy presję, bo nie mogłyśmy zrobić wszystkiego, czego od nas oczekiwano — wyznaje.

Pomoc na pokaz?

Niebagatelny wpływ na rozwój i skalę zjawiska miały media społecznościowe, które okazały się dodatkowym źródłem promocji, ale i tu na horyzoncie pojawia się kilka ważnych kwestii.

— W social mediach raczej dostrzegamy spadek zainteresowania wolonturystyką jako taką. To, co dostrzegamy to ciągłe zainteresowanie poverty porn tj. relacjonowaniem jednorazowych akcji z wręczania (zwykle niepotrzebnych, przypadkowych) darów ludziom, cukierków dzieciom itd., ewentualnie odwiedzin w jakiejś szkole czy domu dziecka. Takie tematy wciąż generują dużo "ruchu" na profilach i są (niestety) dobrze przyjmowane przez odbiorców — wyjaśnia Alicja Kosińska.

Jak z kolei zauważa Julia Orłowska, platformy cyfrowe przyczyniły się do zwiększenia dostępności usług, pozwoliły uprościć proces wyszukiwania, a następnie aplikowania na programy. Z biegiem czasu, gdy w debacie publicznej zaczęły pojawiać się krytyczne głosy, zasięgi płynące z social mediów wywarły presję na organizatorach zagranicznych wyjazdów, nakłaniając ich do lepszych praktyk.

Julia Kaffka, aktywistka Inicjatywy Wschód kilka lat temu rozważała wyjazd na wolontariat. Wtedy na jej drodze stanęły względy ekonomiczne, gdy okazało się, że jest wiele kosztów, na które trzeba się przygotować. Niedługo później poznała ciemną stronę tego biznesu, a dzisiaj edukuje o niej w mediach społecznościowych. To właśnie tam rozprawia się z mitami na temat wolontariatów zagranicznych.

Zdjęcie Emilii z wolontariatu w Tanzanii

Zdjęcie Emilii z wolontariatu w Tanzanii Foto: Archiwum własne bohaterki

— Najczęstszy mit to przekonanie, że każda pomoc jest lepsza niż żadna. To nieprawda. Źle zaprojektowane projekty mogą niszczyć lokalne rynki pracy. Mając wybór pomiędzy zatrudnieniem osoby żądającej wynagrodzenia, a kogoś pracującego za darmo, firmy będą wybierać wolontariuszy, bo najzwyczajniej w świecie im się to opłaca. Nieraz zdarzało się, że nauczycielki i nauczyciele angielskiego byli zwalniani, bo do danego miejsca przyjeżdżała osoba gotowa nauczać bez otrzymywania wynagrodzenia — zaznacza.

Podobnego zdania jest Alicja Kosińska, która zauważa, że w Polsce wciąż dość zero-jedynkowe podejście do wolontariatów, które z założenia postrzegamy jako dobre. — Na swój sposób, ta wiara ma w sobie bardzo wiele piękna, bo zasadza się na naprawdę dobrych intencjach. Dlatego też staramy się nie "gasić" czyjegoś entuzjazmu, tylko przekierować go na skuteczne formy niesienia pomocy bądź próbę znalezienia faktycznie takiego wyjazdu, który miałby szansę być skuteczny — mówi.

Julia, powołując się na słowa Sariki Bansal, autorki "Tread Brightly: Notes on Ethical Travel" podkreśla, że młodzi ludzie często mają impuls do podróżowania po świecie, by go naprawiać, a zagraniczne programy wolontariackie traktują jako niski próg wejścia do wymarzonej kariery. Z doświadczenia aktywistycznego wie jednak, że podróż na przysłowiowy drugi koniec globu nie jest potrzebny do tego, by wywierać wpływ i być częścią zmiany.

— Jeśli ktoś ma ogromną potrzebę wyjazdu za granicę w społeczniackich celach, to warto się zastanowić, skąd ta potrzeba się w ogóle bierze. Zależy nam na pomaganiu czy podróżowaniu? Dla niektórych jest trudne do przyswojenia, że jeśli motywacją jest chęć niesienia rzeczywistej pomocy to, zamiast inwestować kilka tysięcy w swój przyjazd do danego miejsca, kiedy nie jest to absolutnie konieczne, warto te pieniądze przekazać sprawdzonym, mądrze działającym na miejscu osobom lub organizacjom zatrudniającym osoby lokalne. Wyzwaniem dla wielu organizacji często nie jest brak rąk do pracy, a finansowania. Dwa tysiące dolarów mogą pokryć koszty tygodniowej podróży wolontariusza albo kilkumiesięczną pensję lokalnego nauczyciela — wyjaśnia działaczka.

Kosińska, zajmująca się tematem wolonturystyki już od kilkunastu lat, podpowiada, że najbardziej wartościową formą pomocy jest wsparcie finansowe lokalnych i międzynarodowych organizacji, które działają długoterminowo. — Dzięki temu mogą zatrudniać miejscowych pracowników, wspierać lokalną gospodarkę i odpowiadać na realne potrzeby społeczności. Jednocześnie najlepsza pomoc dzieciom w krajach Południa to taka, w której nie mamy z tymi dziećmi bezpośredniej styczności. Jako ciekawą etyczną alternatywę dla wolontariatu podaje ChildSafe Movement oraz program ChildSafe Experiences, w ramach którego organizują wycieczki dla turystów, ale ich głównym tematem jest ochrona i sytuacja dzieci w Kambodży, pozbawiona kontaktu z okolicznymi dziećmi.

Jakie działania są dziś zatem najpilniejsze, by dotrzeć z rzetelną wiedzą do osób planujących wyjazdy wolontariackie?

— Działania państw, a w tym legislacje dotyczące wolonturystyki, są kluczowe. Przykładowo, w 2018 roku Australia stała się pierwszym krajem, który uznał handel dziećmi i umieszczanie ich w wolonturystycznych pseudosierocińcach za współczesną formę niewolnictwa. Równolegle potrzebujemy edukacji i kampanii informacyjnych — w szkołach, na uczelniach, w miejscach pracy czy w mediach tradycyjnych i społecznościowych... Odpowiedzialna turystyka to temat, o którym mówi się bardzo mało — mówi Julia Kaffka.

Materiały edukacyjne w zakresie wolontariatów zagranicznych:

https://www.pah.org.pl/zaangazuj-sie/edukacjaglobalna/akademia-madrego-pomagania/.

https://goandact.org/wp-content/uploads/2024/08/Zanim-Pomozesz-handbook-o-wolontariacie-zagranicznym.pdf

https://www.pah.org.pl/wolonturystyka/#_ftn1

Przeczytaj źródło