Z grubsza i w skrócie wyglądało to tak: pracująca dla MEN ekspertka Kinga Białek udzieliła wywiadu, z którego wynikało, że młodzież będzie miała więcej luzu z lekturami obowiązkowymi, a to, co uczniowie będą czytać, zostanie przez nich wybrane wspólnie z nauczycielami.
Po wybuchu w mediach komentatorskiego wulkanu o sile Krakatau rozpętał się festiwal rwania szat i włosów z głowy, że teraz już kompletnie dzieci nam zgłupieją i prócz TikToka niczego czytać nie będą, a nauczyciele nawet przepraszali za Barbarę Nowacką. MEN odcięło się od swoich ekspertów, że w zasadzie to oni nie mają z ministerstwem nic wspólnego, mimo że to ministerstwo zleciło im przygotowanie reformy listy lektur. I rząd ogłosił, że jeśli chodzi o to, co zmieni się w listach lektur, to nic się nie zmieni.