"Kiedy dławiłam się krwią, zrozumiałam, że mogę nie przeżyć". Patrycja czeka na przeszczep

4 dni temu 8
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Myślała, że to infekcja

Historia Patrycji to nie tylko dokumentacja medycznej drogi, ale także inspirująca opowieść o wytrwałości i ogromnej woli życia. Dzięki zastosowanym metodom leczenia i zaangażowaniu lekarzy jej przypadek może stać się punktem odniesienia dla innych pacjentów zmagających się z tą rzadką i wyniszczającą chorobą.

Wszystko zaczęło się sześć lat temu i wyglądało niepozornie. Pierwszym objawem było przewlekłe zmęczenie i krwioplucie, które skłoniło Patrycję do wizyty u internisty. Diagnoza? Infekcja. Po przepisaniu antybiotyku objawy ustąpiły, a przez kolejny rok nic nie wskazywało na to, że jej organizm zmaga się z poważnym problemem.

Jednak objawy powróciły, konieczne stało się wykonanie prześwietlenia klatki piersiowej i skierowanie do poradni pulmonologicznej. Tomografia wykazała zmiany w płucach, początkowo podejrzewano zatorowość płucną. Patrycja trafiła do szpitala.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Przełomowa diagnoza — nadciśnienie płucne

Z powodu braku miejsc na Oddziale Pulmonologicznym Patrycja trafiła na kardiologię w lokalnym szpitalu. Wykonano badanie echokardiograficzne, które ujawniło prawdziwą przyczynę jej problemów — tętnicze nadciśnienie płucne z towarzyszącym przerostem prawej komory serca, a cewnikowanie prawego serca wykonane w Górnośląskie Centrum Medyczne w Ochojcu potwierdziło diagnozę. To rzadka, trudna do wykrycia i jeszcze trudniejsza do leczenia choroba, która w Polsce dotyka około 1-2 tys. osób.

Objawy nadciśnienia płucnego, takie jak duszność, zmęczenie, omdlenia czy kołatanie serca, są niespecyficzne, co często prowadzi do opóźnionej diagnozy.

— Zaczęłam leczenie — wspomina Patrycja. — To był długi proces, przez kilka lat byłam leczona kolejno jednym, dwoma, następnie trzema lekami. Nie poddawałam się. Nadal byłam aktywna, trenowałam trzy razy w tygodniu na tyle, na ile mogłam, a także byłam bardzo aktywna zawodowo. Trzymałam się — dodaje.

Do czasu. Jak sama przyznaje, diagnozę przyjęła "na klatę" i przez pierwsze lata choroby przeszła jak taran: wierzyła, że jej stan będzie stabilny, że wszystko będzie w porządku, że poradzi sobie z trudniejszymi chwilami. Kiedy dziś o tym mówi, wyraźnie się męczy i przeprasza, tłumacząc: — Czasami brakuje mi tchu, szybciej się męczę, więc mogę mówić niewyraźnie.

Pierwszy kryzys przyszedł znienacka, kiedy organizm Patrycji przestał reagować na leki. — Głowa była silna, ale choroba mnie pokonywała — mówi cicho.

Trudne decyzje i nowe wyzwania

W 2024 r. stan Patrycji zaczął się pogarszać. Narastająca niewydolność serca wymusiła podjęcie trudnej decyzji o leczeniu za pomocą stałego wlewu leku przy użyciu pompy.

— To duże utrudnienie. Wymiana wkłucia co około dwa miesiące bywa bardzo bolesna. Nie wolno mi się kąpać w wannie, skorzystać z basenu czy morza, urządzenie wymaga wyrzeczeń i ograniczeń oraz uwagi przez całą dobę. Ale chciałam żyć — mówi z determinacją.

Niestety mimo leczenia jej stan nadal się pogarszał. W krótkim czasie doszło do gwałtownego zatrzymania wody w organizmie, co było wynikiem przeciążenia serca. Każda czynność, nawet najmniejszy wysiłek, stawała się wyzwaniem.

Przełomem okazała się możliwość leczenia nowoczesnym lekiem podawanym w formie zastrzyku w ramach programu RDTL (Ratunkowy Dostęp do Technologii Lekowych). Program ten umożliwia finansowanie terapii dla pacjentów, dla których wyczerpano już wszystkie refundowane metody leczenia. Choć liczba pacjentów korzystających z RDTL rośnie, dostęp do tej formy terapii wciąż pozostaje ograniczony, zwłaszcza w przypadku rzadkich chorób, takich jak nadciśnienie płucne.

Dzięki zaangażowaniu lekarzy w Górnośląskim Centrum Medycznym w Ochojcu i samej Patrycji udało się uzyskać dostęp do leku. Niestety, jej organizm nie był w pełni gotowy na terapię — zbyt wysoka hemoglobina uniemożliwiała podawanie preparatu w zalecanych dawkach oraz odpowiednich odstępach czasowych.

Pamiętny Dzień Matki

25 maja tego roku miał wyglądać zupełnie inaczej. Patrycja przyjechała do rodzinnego domu, by wspólnie z bliskimi uczcić Dzień Matki. — Przyjechałam do mojej mamy, następnego dnia mieliśmy świętować. Miał być wspólny obiad, prezenty, tort — opowiada Patrycja. Jednak kiedy rano wstała z łóżka, żeby zrobić sobie śniadanie, zdarzyło się coś, co odebrało jej nadzieję.

Jak się później okazało, u Patrycji pękła tętnica oskrzelowa. Była tylko krew, strach i niepokój, co będzie dalej. A dalej było tylko gorzej...

Patrycja na oddziale szpitalnym.

Patrycja na oddziale szpitalnym.mat.pras. / mat. pras.

Kryzys i ratunek w ostatniej chwili

W trybie pilnym trafiła do lokalnego szpitala. — Najtrudniejsze chwile przeżyłam w karetce. Byłam już tak mocno osłabiona krwotokiem, że w pewnym momencie zabrakło mi tchu, by walczyć. Zaczęłam dławić się własną krwią. Zrozumiałam, że mogę nie przeżyć — mówi drżącym głosem Patrycja.

Jej stan był na tyle poważny, że konieczny był natychmiastowy transport do Krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. św. Jana Pawła II — jednego z nielicznych ośrodków w Polsce specjalizujących się w leczeniu takich przypadków.

— Trafiłam w najlepsze ręce — mówi dziś Patrycja. — Dzięki szybkiej reakcji lekarzy, natychmiastowemu zabiegowi i profesjonalnej opiece, znowu mogłam oddychać z nadzieją.

Patrycja z wdzięcznością mówi o lekarzach i całym personelu medycznym. Wie, że jej historia, choć jest trudna, może jednocześnie być pomocna dla innych pacjentów.

— Moja droga, wszystkie metody leczenia, gorsze i lepsze dni pokazują, że wciąż jestem. Wciąż walczę — mówi z głębi serca.

Wspomina również o silnych emocjach. — Bałam się, bardzo się bałam, a że nie potrafiłam o tym powiedzieć głośno, to ten lęk tylko narastał. Dopiero po czasie dowiedziałam się, że mogę skorzystać z pomocy psychologa. Nie wiedziałam o tym, zamknęłam to wszystko w sobie — przyznaje.

I mówi wprost: — Wstydziłam się własnych emocji. Tego, że się rozsypuję i nie umiem sobie z tym sama poradzić...

Patrycja wierzy, że będzie dobrze.

Patrycja wierzy, że będzie dobrze.Archiwum prywatne

Nie jest dobrze, ale będzie

Stan Patrycji jest na tyle trudny, że została zakwalifikowana do pilnego przeszczepu płuc. Na razie czeka i przechodzi wszystkie niezbędne badania, które przygotowują ją do zabiegu. — To wszystko trwa — mówi i dodaje, że czas nie jest jej sprzymierzeńcem.

Ma jednak o co walczyć i dla kogo żyć. — Moja rodzina jest moją siłą. Gdyby nie oni: mąż, rodzice, bliscy, nie dałabym rady. Wsparcie najbliższych, ale też innych pacjentów jest bardzo ważne w walce z trudną codziennością w chorobie — przyznaje w rozmowie z Medonetem.

Zapytana o to, jak widzi swoją przyszłość, mówi krótko: — Nie myślę o niej. Oduczyłam się tego już dawno temu, jeszcze wtedy, kiedy nie było ze mną najgorzej. Choroba nauczyła mnie żyć z dnia na dzień. Po prostu boję się patrzeć w przyszłość, ale wiem jedno i będę to powtarzać — chcę żyć i będę walczyć dalej.

Liczy się "dziś", ono jest dla Patrycji najważniejsze. I spokój jutra, tylko tyle potrzebuje. — Nie oczekuję wiele od życia. Ja po prostu chcę swobodnie oddychać. Chcę wiedzieć, że się obudzę następnego dnia i że będzie w porządku, że nie będzie sygnałów alarmowych, krwotoków, zapaści. Chcę żyć i się nie bać, tylko tyle. I jeszcze, żeby moja Rodzina była zawsze zdrowa — wylicza powoli.

Patrycja i jej mąż nie mają dzieci. Zbyt długo zwlekali z decyzją o powiększeniu rodziny, a teraz, kiedy Patrycja przewlekle choruje i czeka na operację, na myśl o potomstwie jest już za późno. Dlatego marzy o podróżach, to jej daje motywację i wiarę, że będzie lepiej, niż jest obecnie. — Chciałabym aktywnie zwiedzać świat, poznawać różnorodność kultur i przyrody . Być może to się uda — mówi z nadzieją, powoli łapiąc oddech.

Przeczytaj źródło