Kryzys w polskim przemyśle? Te liczby nie mówią prawdy [ANALIZA]

1 dzień temu 5
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

O kryzysie w polskim przemyśle przetwórczym (czyli z pominięciem np. górnictwa i energetyki) słyszy się od kilku lat. Ma to być konsekwencja wzrostu kosztów energii i pracy, które podkopują konkurencyjność polskiej produkcji, a także słabej koniunktury w Niemczech, które są głównym odbiorcą naszego eksportu. W ostatnich miesiącach wydawało się, że w sektorze tym rozpoczyna się niemrawe ożywienie. Ten obraz zmącił jednak ostatni odczyt PMI, popularnego wskaźnika koniunktury w przetwórstwie.

PMI, który obliczany jest na podstawie ankiety wśród menedżerów logistyki przedsiębiorstw przemysłowych, w czerwcu spadł do 44,8 pkt z 47,1 pkt w maju i ponad 50 pkt w kwietniu. Każdy wynik poniżej 50 pkt oznacza teoretycznie, że aktywność w przetwórstwie maleje w ujęciu miesiąc do miesiąca. Dystans od tej granicy wskazuje na tempo tych zmian.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także:

Biznes budowany od zera i bez pieniędzy - Damian Strzelczyk w Biznes Klasa Young

W tym świetle w maju przetwórstwo, po zaledwie trzech miesiącach przerwy, znów znalazło się w recesji. W czerwcu doszło zaś do największego załamania aktywności od października 2023 r.

Tąpnięcie PMI z kilku powodów było sporym zaskoczeniem dla ekonomistów. Po pierwsze, w Niemczech ten sam wskaźnik w czerwcu wyraźnie wzrósł, sięgając najwyższego od sierpnia 2022 r. poziomu 49 pkt. Tak duże rozbieżności między PMI w Niemczech i w Polsce oczywiście zdarzały się nie raz, ale zwykle w okresach dobrej koniunktury w sektorze przemysłowym w całym regionie (tzn. w sytuacji, gdy PMI nad Renem był wyraźnie powyżej 50 pkt.).

Po drugie, inne barometry koniunktury w polskim przetwórstwie, które podobnie jak PMI bazują na ankiecie wśród przedstawicieli przedsiębiorstw, wskazywały raczej na jej poprawę.

Produkcja utrzymuje się blisko szczytów

Różnica między PMI a innymi ankietowymi wskaźnikami koniunktury w przemyśle polega na tym, że ten pierwszy wyraża w zamyśle autorów rzeczywiste zmiany produkcji, wartości zamówień oraz zatrudnienia w tym sektorze. Pozostałe zaś są przynajmniej częściowo miernikami nastrojów w przemyśle.

Rozbieżność między nimi można więc interpretować tak, że ogólnie przemysłowcy widzą swoją sytuację w coraz jaśniejszych barwach, ale w samym czerwcu coś chwilowo zachwiało produkcją. Wśród podejrzanych pojawiają się m.in. wahania zamówień w przededniu zaostrzenia polityki celnej w USA – chociaż powinny one być widoczne w całej Europie, a nie tylko nad Wisłą.

Rzut oka na powyższe wykresy pokazuje zresztą, że PMI w Polsce jest bardziej rozchwiany niż inne ankietowe wskaźniki koniunktury w przemyśle i – co ważniejsze – niż sama produkcja. Wynika to m.in. z tego, że w badaniu, na podstawie którego obliczany jest PMI, uczestniczy stosunkowo mało przedsiębiorstw. Choćby w maju produkcja sprzedana przemysłu przetwórczego zwiększyła się o 0,3 proc. w stosunku do kwietnia (po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych, co jest warunkiem porównań zmian miesiąc do miesiąca).

To zaś oznacza, że aby właściwie ocenić stan polskiego przetwórstwa, obserwować trzeba raczej tzw. twarde dane, czyli te dotyczące rzeczywistej produkcji.

Te malują wyraźnie bardziej optymistyczny i zniuansowany obraz niż PMI – i to nie tylko na początku tego roku, ale też w poprzednich trzech latach, gdy w świetle tego wskaźnika Polska zmagała się z przemysłową recesją. Przykładowo, PMI sugeruje, że produkcja nad Wisłą malała systematycznie od maja 2022 r. do stycznia bieżącego roku.

Tymczasem realny (tzn. liczony przy założeniu stałych cen) poziom produkcji w przetwórstwie osiągnął szczyt pół roku później. W kolejnych kilku kwartałach produkcja zmalała i w marcu 2024 r. była o niemal 7 proc. poniżej szczytu. Już w październiku ubiegłego roku była jednak rekordowa, a dziś jest mniej więcej na tym samym poziomie co wtedy – i tym samym, co w maju 2022 r.

Twarde dane pokazują też jednoznacznie, że problemy w przemyśle mają charakter branżowy. Szczególnie duże zniżki realnej sprzedaży (w uproszczeniu można o tym myśleć jako o wolumenie sprzedaży) odnotowali w ostatnich latach producenci urządzeń elektrycznych, co wiąże się m.in. ze spadkiem popytu na akumulatory. Ze spadkiem sprzedaży borykali się też producenci odzieży oraz napojów bezalkoholowych. Ale już produkcja artykułów spożywczych w pierwszych pięciu miesiącach tego roku była o niemal 11 proc. wyższa niż dwa lata wcześniej i o 5 proc. wyższa niż rok wcześniej. Jeszcze bardziej wzrosła produkcja pozostałego sprzętu transportowego (tzn. innego niż auta). Wyraźnego odbicia sprzedaży doświadczyli też producenci maszyn.

Przemysł wciąż szuka równowagi po boomie

Kryzysu w polskim przetwórstwie nie widać też w danych o tworzonej w tym sektorze wartości dodanej (PKB, podstawowy wskaźnik aktywności w gospodarce, to w uproszczeniu suma wartości dodanej w całej gospodarce powiększona o podatki netto). W I kwartale 2025 r. wartość dodana w polskim przemyśle była (realnie i po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych i kalendarzowych) o 2 proc. wyższa niż rok wcześniej i o 1,3 proc. wyższa niż dwa lata wcześniej.

Dla porównania, w UE średnio zwyżki wyniosły 2,4 proc. i 0,5 proc. To sugeruje, że europejski przemysł doświadczał ostatnio wyraźniejszego ożywienia niż polski, ale po głębszej zapaści w 2023 r.

Ogólnie, w polskim przemyśle – co widać na powyższym wykresie – mamy raczej do czynienia ze stabilizacją po okresie boomu, do którego doszło po wybuchu pandemii COVID-19. Był to okres, gdy na całym świecie skoczył popyt na towary, które zastępowały niedostępne z powodu pandemicznych restrykcji usługi. Polska ma bardzo silna pozycję w łańcuchach dostaw tych produktów.

Dlatego dzisiaj wartość dodana tworzona w polskim przetwórstwie jest o 20 proc. wyższa niż cztery lata temu – mimo stagnacji w ostatnich dwóch latach. Lepszym wynikiem w UE pochwalić mogą się tylko Dania (dzięki boomowi w sektorze farmaceutycznym), Bułgaria i Grecja.

W tym świetle zaskakiwać może to, że Polska jest też jednym z unijnych liderów, jeśli chodzi o spadek udziału przetwórstwa przemysłowego w tworzeniu wartości dodanej – czyli tempa dezindustrializacji.

W I kwartale 2025 r. ten udział wynosił 16,2 proc., o 3,8 pkt proc. mniej niż dwa lata wcześniej. W tym okresie w żadnym innym kraju UE spadek nie był głębszy.

Nawet w dłuższym okresie, obejmującym dwa lata dobrej koniunktury w polskim przetwórstwie tuż po pandemii COVID-19, dezindustrializacja Polski jest zauważalna, choć już nie wyjątkowo duża. W 2024 r. udział przemysłu w tworzeniu wartości dodanej był u nas o 1,8 pkt proc. niższy niż w 2019 r. Średnio w UE udział ten zmalał o 1,2 pkt proc.

Wyjaśnieniem tego zjawiska jest przede wszystkim stosunkowo szybki rozwój innych sektorów polskiej gospodarki. Dowodzi tego fakt, że wartość dodana ogółem (podobnie, jak PKB) w minionych dwóch latach zwiększyła się w Polsce realnie o 4,6 proc., a średnio w UE o 2,4 proc. W ciągu pięciu lat aktywność w polskiej gospodarce zwiększyła się o ponad 14 proc. – i był to jeden z najlepszych wyników w UE.

W dłuższym horyzoncie rosła przede wszystkim rola informacji i komunikacji oraz usług profesjonalnych i technicznych (to np. usługi prawne, księgowe, kadrowe itp.). W krótkim okresie, w ostatnich dwóch latach, w Polsce wyraźnie widoczny jest wzrost roli sektora publicznego, m.in. w związku z rosnącymi wydatkami na ochronę zdrowia, ale też na zbrojenia.

W I kwartale 2025 r. udział sektora publicznego w tworzeniu wartości dodanej był nad Wisłą po raz pierwszy od 2002 r. większy niż udział przemysłu przetwórczego. Jeszcze dekadę temu rola przemysłu była wyraźnie – o 6 pkt proc. – większa niż rola sektora publicznego.

Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl

Przeczytaj źródło