Nawrocki spotyka się z Trumpem, ale w cieniu kontrowersji. "Wszystko jest wywrócone do góry nogami"

1 dzień temu 7
Wizyta wywrócona do góry nogami. Tak eksperci tłumaczą nam, co jest nie tak.
Wizyta wywrócona do góry nogami. Tak eksperci tłumaczą nam, co jest nie tak. Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Wyborcza.pl. Montaż: naTemat.pl

Prezydent karol Nawrofcki odbywa swoją pierwszą wizytę w USA. Przez Polskę przetacza się polityczna burza, a na linii prezydent-MSZ iskrzy tak, że przeciętny Kowalski mógł się już w tym pogubić. Bez względu na finalny efekt spotkania z Donaldem Trumpem, z każdej strony czuć, że jest inaczej niż dotychczas. Oto jak eksperci ds. protokołu dyplomatycznego punktują organizację tej wizyty.

Daj napiwek autorowi

Lista punktów, które bulwersują dziś pół politycznej Polski nie jest krótka. Wiadomo, że Karolowi Nawrockiemu nie towarzyszy w USA wysoki rangą przedstawiciel MSZ, co było wcześniej praktyką podczas zagranicznych wizyt innych prezydentów. Wiadomo też, że zignorowany został szef polskiej placówki w Waszyngtonie, co też się nie zdarzało.

Nie mówiąc o zasadzie wynikającej z konstytucji o tym, że prezydent ma współpracować z rządem i szefem MSZ w sprawach zagranicznych, której tym razem po prostu nie nie ma. Ale też o innych kwestiach, które w dyplomacji mają ogromne znaczenie.

Nasi rozmówcy nie mają tu litości.

"W ciągu ostatnich 30 kilku lat wizyty prezydentów za granicą zawsze odbywały się we współpracy z MSZ"

– Tu od początku wszystko poszło źle. Wszystko jest wywrócone do góry nogami. Dziś mamy jakby dwie równoległe rzeczywistości dyplomatyczne: Sikorski na Florydzie i Nawrocki w Waszyngtonie. To był pewien majstersztyk Sikorskiego i MSZ, żeby tak zaaranżować wręczenie tej nagrody – komentuje dr Janusz Sibora, historyk i badacz dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego.

– Mnie to bardzo boli, gdyż sam organizowałem wizyty prezydentów, z którymi zawsze podróżowali ministrowie spraw zagranicznych. W ciągu ostatnich 30 kilku lat wizyty prezydentów za granicą zawsze odbywały się we współpracy z MSZ – mówi Jan Wojciech Piekarski, były dyplomata, b. szef Protokołu Dyplomatycznego MSZ, wykładowca i autor podręczników z zakresu protokołu dyplomatycznego.

– To jest wizyta robocza o podniesionym ceremoniale powitania – mówi Janusz Sibora. Ekspert wskazuje właśnie na rozbudowane, z większymi honorami, powitanie prezydenta RP. Na fakt, że Nawrocki nocuje w rezydencji Blair House niedaleko Białego Domu i że zawisła nad nim biała-czerwona flaga. Wejście do Białego Domu też na Nawrockiego czeka lepsze.

Przy takich wizytach, jak pokazuje dotychczasowa praktyka i obyczaj, wiceminister spraw zagranicznych powinien być. Dlaczego?

– To złamanie zwyczaju. W ostatnich miesiącach, a nawet w ostatnim półtora roku, zawsze towarzyszył prezydentowi wiceminister MSZ. Co więcej, regułą, także za prezydenta Lecha Kaczyńskiego, było to, że przed wizytą, szczególnie ważną, wiceminister albo szefowie departamentów MSZ odwiedzali prezydenta w Pałacu Prezydenckim i informowali go o kluczowych kwestiach dotyczących relacji Polski z państwem, które odwiedzał – mówił w TVP Info Marcin Bosacki, wiceszef MSZ.

Wskazał na artykuł 133 konstytucji, który mówi o tym, że prezydent ma współpracować z rządem i szefem MSZ w sprawach zagranicznych.

Przedstawiciele PiS twierdzą dziś, że w czasie wizyty w USA nie jest to konieczne. A były szef MSZ Zbigniew Rau stwierdził w rozmowie z Interią: – Powiem wprost. Gdyby tam był przedstawiciel MSZ, w niczym by nie pomógł, tylko zaszkodził.

Jak wcześniej wyglądało to w praktyce?

Dalsza część artykułu poniżej:

Czytaj także:

logo

"Mało tego, to ktoś z MSZ-u powinien być tak zwanym notecarem, czyli tym, który robi zapis z rozmów"

Jan Wojciech Piekarski tłumaczy, że minister lub wiceminister spraw zagranicznych uczestniczył w takich wizytach zawsze. Chyba, że czasami były to bardzo pilne wyjazdy prezydentów lub premierów. Gdy wyjeżdżali na przykład, by odebrać jakąś nagrodę lub był to udział w Forum Ekonomicznym w Davos, czy w konferencji w Monachium. 

– Wtedy charakter wyjazdu jest inny. Prezydentowi lub premierowi nie musi towarzyszyć minister spraw zagranicznych. Natomiast przy wizytach roboczych i oficjalnych – a wizyta prezydenta Nawrockiego chociaż jest robocza, to jednak ma oficjalny charakter – tak. Obecny powinien być wiceminister oraz dyrektor polityczny departamentu amerykańskiego. Mało tego, to ktoś z MSZ-u powinien być tak zwanym notecarem, czyli tym, który robi zapis z rozmów – tłumaczy w rozmowie z naTemat. 

Tu ciekawostka. Nie chodzi tylko o Polskę: – W przypadku takich tytularnych prezydentów czy głów państw jak monarchowie, zawsze towarzyszy im minister spraw zagranicznych, bo oni nie mają prawa prowadzić rozmów politycznych. Te rozmowy polityczne bierze na siebie uczestniczący w delegacji minister spraw zagranicznych.

Jak przed wyjazdem do USA tłumaczył szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, w wizycie prezydenta RP Karola Nawrockiego w Waszyngtonie weźmie udział dyrektor protokołu dyplomatycznego z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Natomiast nie będzie to ani wiceminister, ani minister.

Jan Wojciech Piekarski tłumaczy, na czym polega różnica. Od lat wypracowana była formuła, że protokół MSZ jest protokołem państwowym. Czyli oznacza to, że obsługuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych, głowę państwa oraz szefa rządu. Ale wizyta prezydenta za granicą, zwłaszcza tak ważna jak teraz, nie powinna opierać się tylko na współpracy z protokołem dyplomatycznym MSZ.

– Pani Irena Lichnerowicz jako szefowa protokołu dyplomatycznego MSZ organizowała i uczestniczyła w przygotowaniu oraz realizacji tej wizyty. Natomiast w pełni nienormalnym jest wyłączenie z udziału w niej szefa placówki w Waszyngtonie oraz MSZ – reaguje dyplomata. 

Dalsza część artykułu poniżej:

Czytaj także:

logo

"Wygląda to tak, jakby pełnymi garściami wzięto wszystko z MSZ. Ale politycznie MSZ usunięto"

Dr Janusz Sibora przypomina, że Marcin Przydacz odwiedził ambasadę RP w Waszyngtonie i jego wizyta tam trwała dwie godziny.

– Czyli wykorzystano ten aparat urzędniczy do przygotowania wizyty prezydenta w USA. To pokazuje, że technicznie bardzo dbają o to, aby przebiegła ona bez wpadek dyplomatycznych i protokolarnych. Wygląda to tak, jakby pełnymi garściami wzięto wszystko z MSZ. Ale politycznie MSZ usunięto, żeby nikt nie mógł obserwować żadnych rozmów – komentuje ekspert.

Podkreśla: – W delegacji osób towarzyszących prezydentowi powinien być albo wiceminister, albo dyrektor departamentu odpowiedzialnego za Amerykę. Tak samo powinien być obecny dyrektor protokołu lub jego zastępca.

Jak mówi, delegacja z MSZ powinna liczyć 3-4 osoby, wśród nich powinna być osoba, która ma bardzo odpowiedzialne, bardziej techniczne zadanie.

– Podczas rozmów w cztery oczy zawsze obecna jest osoba z MSZ, która prowadzi protokół. To ona wszystko zapisuje. I teraz pojawia się bardzo ważne pytanie. Kto będzie obecny w czasie spotkania z prezydentem Trumpem? I kto sporządzi protokół z rozmów w Białym Domu? – pyta.

"Obecność kierownika placówki, ambasadora jest sprawą absolutnie niezbędną", "To policzek"

Jan Wojciech Piekarski zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz. – To sprawa policzka, jaki został wymierzony nie tylko Ministerstwu Spraw Zagranicznych, bo to jest sprawa polityczna, ale przede wszystkim szefowi polskiej placówki w Waszyngtonie. Obecność kierownika placówki, ambasadora jest sprawą absolutnie niezbędną, nie tylko z punktu widzenia protokolarnego, ale również z punktu widzenia prestiżu tej placówki jako takiej – mówi. 

– Jeżeli minister Przydacz rozmawia z nim dwie godziny i placówka uczestniczy w przygotowaniu i omawianiu nie tylko logistyki, ale i merytorycznych spraw związanych z tą wizytą, to następnie wykluczenie go z wizyty jest rzeczą nie do przyjęcia. Jaką twarz może zachować ten ambasador wobec urzędników w Białym Domu, w Departamencie Stanu, w innych ministerstwach? Czy nawet wobec kolegów w korpusie dyplomatycznym, jeżeli wiedzą, że spotkał go taki afront ze strony jego głowy państwa? – podkreśla.

Jak mówi, na jego miejscu, powitałby Nawrockiego na lotnisku. Ale powiedziałby Prezydentowi, że złożyć osobistą rezygnację, gdyż odczytał to jako osobisty afront.

Nie zabranie go na najważniejsze rozmowy w czasie wizyty jest po prostu osobistym policzkiem wobec szefa placówki. W takiej sytuacji rezygnacja Bogdana Klicha miałaby pozytywny element. Nie byłoby to ustępstwo rządu, ministra spraw zagranicznych i premiera, tylko osobista reakcja pana Klicha. I po pewnym uspokojeniu sprawy otworzyłby furtkę do ponownej rozmowy na temat obsady tej placówki. Dziś, bez utraty twarzy, rządowi trudno jest się z tego wycofać. 

Jak Wojciech Piekarski

b. ambasador

Czy pamięta podobne przypadki z przeszłości?

– Były takie przypadki na początku lat 90. Na przykład minister Skubiszewski podróżując do USA powiedział do ambasadora w USA, wysłanego jeszcze za PRL: "To ja pana jeszcze nie odwołałem?". Ale był to okres rewolucyjnych zmian. Z tego, co widzę, prezydent Nawrocki również chce wrócić do stanu rewolucyjnych relacji pomiędzy rządem i prezydentem – odpowiada dyplomata. 

Rewolucyjne, drobne zmiany, wyłoniły się przy okazji tej wizyty nie tylko tu.

"Ta nieszczęsna notatka nie miała prawa się ukazać, bo to urąga powadze państwa"

Jak przekazała Kancelaria Prezydenta, po rozmowach z Trumpem przekażą notatkę dla rządu. Janusz Sibora uważa, że powinien to być protokół rozmowy. Cały dokument, jak stenogram z obrad Sejmu

A jeśli już mówimy o notatkach. Jedna, którą MSZ przekazał do Kancelarii Prezydenta, wywołała polityczną burzę jeszcze przed wizytą Karola Nawrockiego w USA. Instrukcje z MSZ oburzyły Pałac Prezydencki i trafiły pod ocenę opinii publicznej.

Janusz Sibora komentuje: – Ta nieszczęsna notatka nie miała prawa się ukazać, bo to urąga powadze państwa. Ona nawet na zewnątrz podważa naszą powagę i nasz autorytet. Wyszła zapewne gdzieś z Pałacu Prezydenckiego i w tej sprawie powinno być przeprowadzone śledztwo. Jeśli w zwykłej firmie pracownik ujawni dokumenty, nawet jeśli nie są poufne, to jest zwalniany z pracy. Mówi o tym kodeks pracy. A tu mówimy o strategii państwa w negocjacjach z mocarstwem. Coś takiego nie powinno mieć miejsca.

Jan Wojciech Piekarski mówi nam, jak normalnie się to odbywa przy okazji wizyt zagranicznych prezydenta czy premiera.

– MSZ tradycyjnie przygotowuje materiały informacyjne, o które kancelaria prezydenta czy premiera – w związku z wyjazdem szefa rządu czy szefa państwa – nawet nie musi prosić o ich przesłanie. MSZ wie o tym i robi to automatycznie. To są materiały informacyjne o stanie stosunków z danym państwem, noty biograficzne rozmówców, stan prawnych powiązań traktatowych z danym krajem i wreszcie tzw. tezy do rozmów. Czyli propozycje, co powinno się poruszyć w tych rozmowach, czego unikać lub ewentualnie jak reagować na tematy, które są dla nas niewygodne lub w których jesteśmy słabiej usytuowani – mówi. 

Podkreśla: – Takie rzeczy się robi, ale to jest korespondencja między MSZ a Kancelarią Prezydenta lub Premiera. Nie jest to rzecz publiczna. Swoim studentom dawałem taki przykład. Fakt, że jakiś dokument w MSZ nie jest klasyfikowany, to nie znaczy, że mogę otworzyć okno, wyrzucić go na ulicę i mówić: "Łapcie i z tego korzystajcie". Procedura i etyka zawodowa wymaga tego, żeby tego rodzaju sprawy były pomiędzy urzędnikami, w tym przypadku między urzędem Prezydenta, a urzędem MSZ. 

W moim odczuciu mimo wszystko błędem było to, że MSZ przekazał dokument, który został ujawniony, w formule nieklasyfikowanej. On powinien mieć formułę co najmniej poufną, ewentualnie zastrzeżoną. Wszelkiego rodzaju instrukcje na rozmowy z partnerami zagranicznymi powinny mieć charakter tajny, ponieważ rozmówca nie musi wiedzieć z czym my do niego jedziemy i jaki jest nasz margines manewru w rozmowach. 

Jan Wojciech Piekarski

b. dyplomata

Natomiast jeśli chodzi o notatkę, która po rozmowach Trump-Nawrocki miałaby trafić do rządu.... Zazwyczaj procedura wyglądała tak:

Takie notatki zwykle powstawały w MSZ. Robił je dyrektor departamentu terytorialnego. Notatka była akceptowana przez szefa pionu, czyli wiceministra spraw zagranicznych, który brał udział w wizycie, po czym była przekazywana do kancelarii prezydenta lub kancelarii premiera oraz rozsyłana na najwyższy rozdzielnik, czyli do prezydenta, premiera, zainteresowanych ministrów i dyrektorów departamentów oraz szefów służb, które zajmują się problematyką międzynarodową. 

Dyplomata zastanawia się, kto tym razem podpisze taką notatkę. Minister Przydacz? Sam prezydent? – Nie pamiętam, żeby notatki z takiej wizyty były podpisywane przez premiera, czy prezydenta. Jeżeli zaś w notatce były wnioski do realizacji, to wtedy zwykle była podpisywana przez ministra spraw zagranicznych z prośbą o akceptację przez szefa rządu i ewentualnie przez głowę państwa – mówi. 

Co to wszystko oznacza? Co pokazuje?

– Jest to próba pokazu siły ze strony prezydenta i Kancelarii Prezydenta. Prezydent próbuje powiększyć swoją rolę kształtowaniu polityki zagranicznej. A on ma współdziałać w realizacji polityki zagranicznej, którą prowadzi rząd Rzeczpospolitej – komentuje.

Dodaje, że kiedyś usłyszał od jednego z kolegów, dyrektora departamentu z innego kraju, takie słowa: "Protokołem jest to, czego sobie życzy szef". 

– Czyli jeżeli szef państwa reprezentujący Polskę, prezydent, czy ewentualnie premier, w jakich sprawach podejmuje decyzję, to to staje się normą. I jeśli to, co właśnie zobaczyliśmy, stanie się normą w relacjach z innymi państwami, to będzie to bardzo dysfunkcyjną normą – mówi. 

Janusz Sibora komentuje, co przyświeca Nawrockiemu. – Obserwując ogólny klimat ogólny działania prezydenta Nawrockiego, to on ciągle realizuje główne hasło, czyli polityka zagraniczna jest zakładnikiem polityki krajowej. Oraz obalić rząd Tuska.

Czytaj także:

logo

Przeczytaj źródło