Rosjanie przekroczyli granicę pancernego koszmaru. Dla Ukrainy to zła wiadomość

23 godziny temu 5
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

W tekście umieszczono linki reklamowe naszego partnera

Ministerstwo Obrony Ukrainy ujawniło w lipcu 2025 r., że Rosja przekroczyła znaczący kamień milowy, jeśli chodzi o straty sprzętu pancernego. Wśród wspomnianych już 11 tys. maszyn znajdują się zarówno straty powrotne, jak i te bezpowrotne. Do tych pierwszych zaliczamy maszyny uszkodzone, które udało się odzyskać z pola walki i przywrócić na front. Z kolei straty bezpowrotne to maszyny kompletnie zniszczone, które zostały porzucone, albo sprzęt odzyskany, ale wykorzystywany jako "dawca" części zamiennych.

Niemniej 11 tys. czołgów w ciągu ponad trzech lat trwania pełnoskalowych działań wojennych byłaby dla większości armii wynikiem świadczącym o porażce i ogromnych problemach systemowych. Dla Rosji taki stan rzeczy jest jednak do zaakceptowania, a co więcej – to spory problem dla Ukraińców.

Rosja nie liczy się z życiem swoich czołgistów

Rosjanie i ich doktryna wojskowa jeszcze za czasów Związku Radzieckiego zakładała, że ważniejsza od życia żołnierza czy operatora danego sprzętu (czołgisty, pilota itp.) jest wykonanie zadania. Inwazja na Ukrainę tylko to potwierdziła, co widać również w kontekście wojsk pancernych.

Już w marcu 2023 r. pojawiły się pierwsze informacje o przywracaniu na front poradzieckich, ponad 70-letnich czołgów takich jak T-54/55. Rok później udostępnione pierwsze materiały pokazujące te maszyny w akcji. Nie ma w nich co prawda rozbudowanych systemów prowadzenia ognia czy opancerzania, które są częścią współczesnych czołgów biorących udział w walkach w Ukrainie. Dlatego w porównaniu z abramsami czy leopardami, które Ukraińcy otrzymali od Zachodu, T-54/55 wypadają blado.

Podobnie było w przypadku T-62, czyli maszyn wprowadzonych na wyposażenie wojsk radzieckich w 1962 r., które w maju 2022 r. były wysyłane przez Rosjan do walki z Ukraińcami. Maszyny te nie stanowiły jednak większego problemu dla ukraińskiego wojska. Mimo że nie zapewniają one żadnej sensownej ochrony przed współczesnymi środkami przeciwpancernymi takimi jak kierowane i niekierowane pociski z głowicą kumulacyjną, drony FPV, miny czy ostrzał artylerii, ciągle są pojazdem pancernymi "w linii", który należy unieszkodliwić.

Potężne straty Rosjan wkalkulowane w wojnę

Konflikty zbrojne zawsze wiążą się z dużymi wydatkami — kupno paliwa i sprzętu liczone jest w dziesiątkach milionów złotych. To samo dotyczy broni do niszczenia czołgów, czyli kierowanych i niekierowanych pocisków wykorzystywanych w różnego rodzaju systemach przeciwpancernych. Jeden pocisk FGM-148 Javelin kosztuje — w zależności od wersji — od 347 do ponad 500 tys. zł, a za jeden ładunek wystrzelony z M142 HIMARS trzeba zapłacić ok. 650 tys. zł.

Javelin

JavelinUS Army / army.mil

Wysłane przez Szwedów wyrzutnie przeciwpancernych pocisków kierowanych krótkiego zasięg NLAW to koszt ok. 110 tys. zł od sztuki. Mówimy zatem o naprawdę dużych pieniądzach, a sprzęt, który będzie można wykorzystać przeciwko nowocześniejszym T-90M, jest zużywany na wiekowe czołgi T-54/55.

Oczywiście będzie się to wiązać z potwornymi stratami wśród rosyjskich czołgistów, ale jak wspominaliśmy wcześniej, dla Kremla to kwestia drugo- czy nawet trzeciorzędna. Mikroszturmy Rosjan przeprowadzane niewielkimi siłami zmechanizowanymi i pancernymi nie są spektakularnymi akcjami, które zasługują na miano "ofensywa", jednak skutecznie osłabiają linię obrony Ukraińców, zmuszając do częstszego rotowania sił na froncie oraz zwiększonych dostaw sprzętu.

Krerml liczy, że w pewnym momencie uda im się znaleźć słaby punkt ukraińskiej obrony i dokonać przełamania. A to, że bardzo dużo Rosjan straci przy tym życie w starym, poradzieckim sprzęcie, lub trafi do ukraińskiej niewoli, to inna historia.

Szukacie przydatnego gadżetu, a może interesują was militaria? To sprawdźcie oferty na te popularne lornetki w różnych przedziałach cenowych:

Przeczytaj źródło