Wielkie osiągnięcie Igi Świątek. Zrobiła to jako trzecia Polka w historii

5 godziny temu 3
Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.

Turniej na londyńskiej trawie jest rozgrywany od 1877 roku, a trwająca edycja jest 138. w historii. Jędrzejowska dotarła do finału w 1937 roku, a decydujące spotkanie o triumfie 3 lipca przegrała z Angielką Dorothy Edith Round 2:6, 6:2, 5:7. Długo to osiągnięcie uchodziło za największy sukces w historii polskiego tenisa.

ZOBACZ TAKŻE: Ile Iga Świątek zarobiła na Wimbledonie? Polka zbiła już fortunę!

Za finał w Londynie Jędrzejowska dostała plakietkę z napisem "runner-up" (zdobywczyni drugiego miejsca) i bon towarowy wartości... 3,5 funta. To nie była era open tenisa i nie grano o nagrody pieniężne.

Obecnie sytuacja jest zupełnie inna. Awans do finału w Wimbledonie oznacza, że 24-letnia raszynianka może liczyć na premię w wysokości 1,52 mln funtów, czyli ok. 7,5 mln złotych. To niemal trzykrotnie więcej niż Radwańska otrzymała 13 lat temu.

Rok 1937 był najlepszy w karierze Jędrzejowskiej. Oprócz sukcesu w Wimbledonie, dotarła też do finału mistrzostw USA. W finale na kortach Forest Hills przegrała z filigranową Chilijką Anitą Lizane 4:6, 2:6. Trzeci wielkoszlemowy singlowy finał zanotowała dwa lata później w Paryżu - uległa w nim Francuzce Simone Mathieu 3:6, 6:8 (tie-breaka jeszcze wtedy nie rozgrywano).

W 1935 roku natomiast triumfowała w mikście w mistrzostwach Włoch, a jej partnerem był słynny Australijczyk Harry Hopman, którego imię nosiły do niedawna nieoficjalne mistrzostwa świata drużyn mieszanych.

Jędrzejowska otrzymała ofertę przejścia na zawodowstwo, do tzw. cyrku Tildena. Odrzuciła ją, bowiem marzyła o zwycięstwie na wimbledońskiej trawie. Gdyby straciła status amatora, byłoby to niemożliwe.

Druga wojna światowa odebrała jej tę szansę... Przez sześć lat okupacji nie wzięła rakiety do rąk, choć najpierw w wyjeździe z kraju chcieli jej pomóc Amerykanie, a w 1941 roku król Szwecji Gustaw V, jej partner z kortów na Riwierze. Przysłał zaproszenie, ale nie skorzystała.

Wyjazd do Rzeszy proponowali też Niemcy. - Szkoda, by taki talent się marnował - argumentowali, ale odrzuciła i tę propozycję oświadczając stanowczo, że skończyła z tenisem.

Nie mogła trenować nawet w konspiracji, bo to byłoby dla niej niebezpieczne. Gdy po wojnie wyszła na kort po raz pierwszy, mizerna i wycieńczona, z trudem trzymała się na nogach, a wcześniej słynęła z silnej ręki i mocnych uderzeń. Grała rakietą najcięższą z używanych przez kobiety.

W Anglii i USA nazywano ją "Jed" lub "Ja-ja", ze względu na zbyt trudne do wymówienia dla Anglosasów nazwisko.

Amerykanie zwrócili na nią uwagę nie tylko ze względu na klasę sportową i sprawiające kłopoty nazwisko, ale i radosne oblicze oraz uśmiech. Po jednym z turniejów w prasie napisano: "Musiała dopiero przyjechać mała Polka, żeby pokazać naszym tenisistkom, iż można przegrywać z uśmiechem".

Przed 1939 rokiem klasyfikowano ją w pierwszej piątce tenisistek świata. Gdyby nie wojna, osiągnęłaby znacznie więcej, ale i po niej w kraju była bezkonkurencyjna. 22 razy zdobyła tytuł mistrzyni Polski w grze pojedynczej, pierwszy raz w 1929 roku, a ostatni w 1964. Dwukrotnie (1936, 1937) wygrała plebiscyt "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski.

Przez wiele lat reprezentowała klub Baildon Katowice, choć urodziła się w 1912 roku w Krakowie, blisko kortów tamtejszego AZS. Zmarła 68 lat później w Katowicach.

Po Jędrzejowskiej kibice na występ polskiej tenisistki w finale Wimbledonu musieli czekać 75 lat. 7 lipca 2012 osiągnęła go Agnieszka Radwańska. Choć przegrała z królującą wówczas na światowych kortach Amerykanką Sereną Williams 1:6, 7:5, 2:6, to udane dwa tygodnie w Londynie uznała za "najwspanialsze w karierze".

- To były najwspanialsze dwa tygodnie w mojej karierze, czekałam i ciężko pracowałam na nie całe życie. Myślę, że finał Wimbledonu jest marzeniem każdego tenisisty. Jestem szczęśliwa, choć oczywiście trochę też rozczarowana porażką, ale to był mój pierwszy wielkoszlemowy finał. Choć była szansa, to jednak do zwycięstwa było cały czas daleko. Serena grała zbyt dobrze i wygrała cały turniej zasłużenie - powiedziała tuż po meczu Radwańska, która dzięki temu sukcesowi została wiceliderką rankingu WTA Tour.

Za najlepszy dzień w życiu pochodząca z Krakowa tenisistka uznała jednak później 1 listopada 2015 roku, kiedy w Singapurze wygrała kończący sezon turniej masters - WTA Finals.

Finał Wimbledonu nie zaczął się po jej myśli, bo, jak przyznała, była na początku zdenerwowana.

- Myślę, że za bardzo chciałam wygrać. Jednak gdy Serena w pierwszym secie i końcówce trzeciego serwowała dużo asów, to nie mogłam zbyt wiele zrobić. Ale wykorzystałam swoją szansę w drugim secie i wróciłam do meczu.

Po pierwszej odsłonie tenisistkom na kilkanaście minut przeszkodził deszcz i gra została przerwana.

- Ta przerwa chyba trochę mi pomogła, pozwoliła nieco opanować emocje i mnie ostudziła. Kiedy po raz drugi wyszłam na kort, nie myślałam już, że gram w finale, tylko, że to jest zwykły mecz.

Pierwsze pięć gemów finału należało do Williams, a pierwsza partia skończyła się wynikiem 1:6. W drugim Polka najpierw odrobiła straty przy 1:3, a w końcówce przełamała serwis Amerykanki na 7:5. W trzeciej partii od stanu 2:1 straciła pięć gemów.

- To był finał Wielkiego Szlema, więc walczyłam do końca, ani przez moment nie pomyślałam, żeby się poddać. W tenisie nawet kiedy na tablicy jest 0:6, 0:4, to zawsze jest szansa na zwycięstwo. Trzeba walczyć o każdy punkt. To sport, więc zawsze można zacząć grać lepiej, wrócić i wygrać - tłumaczyła.

Występ w Wimbledonie 2012 był jej najlepszym w Wielkim Szlemie. Później, w 2013 i 2015 roku, była w Londynie jeszcze dwukrotnie w półfinale, a w latach 2014 i 2016 osiągnęła ten etap w Australian Open w Melbourne.

Po finale na kortach All England Lawn Tennis and Croquet Clubu przyznała, że poczuła różnicę między finałem Wielkiego Szlema a decydującymi meczami nawet największych imprez WTA.

- Czuje się tę różnicę. Większa presja, większe nerwy i stawka. Trochę czasu mija, zanim to przechodzi i emocje puszczają. Gdy wychodzi się na kort centralny, przy tej całej oprawie, człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, gdzie jest i o co gra - zauważyła Radwańska, która wtedy w Londynie walczyła też z katarem oraz przeziębieniem, które zaatakowało krtań i sprawiło, że po półfinale... zaniemówiła.

- Wszystko było: czosnek, miód, różne spraye, ale nic nie pomagało. Ale jak się wychodzi na kort, to się o tym trochę zapomina przez adrenalinę, choć wiadomo, że mocno drapie w gardle. To jednak nie szkodziło mojemu forhendowi czy bekhendowi w trakcie gry. Bardziej przeszkadzały wiatr i deszcz - dodała druga polska wicemistrzyni Wimbledonu.

Karierę "Isia" - jak była pieszczotliwie nazywana przez rodzinę i przyjaciół - zakończyła dość wcześnie, w listopadzie 2018 roku, a zatem mając niespełna 30 lat. Wcześniej, w 2017 roku, wzięła ślub z długoletnim sparingpartnerem Dawidem Celtem. W 2020 urodził się ich syn - Jakub.

Na Wimbledonie bywa jednak regularnie, uczestniczy - także w tym roku - w Turnieju Legend. Od kilku miesięcy jest w sztabie tenisistki Magdy Linette jako konsultantka.

Rywalką Świątek w sobotnim finale będzie Amerykanka Amanda Anisimova. Transmisja w Polsacie, Polsacie Sport 1, Polsacie Sport Premium 1 i na Polsat Box Go. Początek o godzinie 17:00.

Przejdź na Polsatsport.pl

Przeczytaj źródło