Reklama 3 tysiące złotych na miesiąc.
Rzucić wszystko i tak po prostu wrócić do… Radomska? To był romantyzm porównywalny do wyjazdu w Bieszczady?
Nieee. To był przypadek.
Jak to, po takiej karierze w warszawskich mediach, zdecydowałeś się nagle wrócić do rodzinnego miasta i kupić gazetę lokalną?
Do 2015 roku byłem wicenaczelnym "Dziennika Gazety Prawnej". Wtedy skontaktował się ze mną znajomy z Radomska z informacją, że jego ojciec ma gazetę w ciężkim stanie.
To już była "Gazeta Radomszczańska"?
Tak. Kupiłem ją i początkowo mieszkałem tu i tu.
I tak po prostu porzuciłeś kierownicze stanowiska w warszawskich mediach?
Nie do końca. Miałem jeszcze w Warszawie różne projekty, współpracowałem z Polsatem, nagrywałem podcasty.
Co zdecydowało o zamianie mediów ogólnopolskich na rzecz lokalnych?
Każde medium robi się tak samo. Nie ma znaczenia, czy jest to prasa ogólnopolska czy lokalna. Z jedną różnicą. W dużym koncernie masz nad sobą wydawcę, który może uznać, że twój świetny pomysł się nie sprawdzi. Rodzi to mnóstwo zwarć na linii prezes - redakcja. Około 2014 roku mieliśmy w "Dzienniku Gazecie Prawnej" pomysł, by na bazie piątkowego magazynu przygotować ogólnopolski tygodnik. Właściciel nie dał zielonego światła.
Co to był za tygodnik?
Dziś nazwalibyśmy go symetrystycznym. Wtedy nikt nie używał tego słowa. Miał być odpowiedzią na prasę partyjną, na przykład propisowskie tygodniki. My wówczas kwestionowaliśmy liberalną linię Balcerowicza w gospodarce. Pisał u nas na przykład Rafał Woś.
I może chciałem poczuć większą moc sprawczą. W "Gazecie Radomszczańskiej" sam wiem, czy pomysł się sprawdzi. Bez ryzyka nie ma zabawy.
A jaka to była dla ciebie zmiana finansowo?
Koszmarna (śmiech). Gazety lokalne nie przynoszą ogromnych przychodów, ale da się z tego żyć. To oczywiście niższy status finansowy niż w Warszawie, ale i koszty życia są mniejsze niż w stolicy.
A do debiutu w roli dziennikarza lokalnego garną się młodzi z Radomska i okolic?
W ogóle się nie garną, bo ich nie ma. Małe miasta się drenują, mamy katastrofę demograficzną, nie ma rąk do pracy. W ciągu dwóch lat liczba rocznych urodzeń w Radomsku spadła w 2024 roku do 192, o 33 procent. Wcześniej rodziło się rocznie nawet 600-700 dzieci.
To kogo zatrudniasz w "Gazecie Radomszczańskiej"?
W większości ludzi około 50-tki, bo 25-latka tu nie znajdę. Śmiałem się, że zaczekam, aż przyjdą do mnie Ukraińcy i wypełnią lukę, ale tak się nie stało.
Kto u ciebie obecnie pracuje?
Sześć osób, prawie wszyscy około 50-tki, jeden 35-latek. Redaktor naczelny pracuje chyba od 2000 roku, grafik od początku istnienia "Radomszczańskiej", czyli 33 lata.
A ile może zarobić dziennikarz w prasie lokalnej? Ogólnopolska mediana wynagrodzeń wynosi 6 690 zł brutto, według danych wynagrodzenia.pl.
Według moich szacunków, opartych na rozmowach z innymi wydawcami, mediana dla dziennikarzy lokalnych oscyluje wokół 6000 złotych brutto. Natomiast większość dziennikarzy lokalnych zarabia około 5 tysięcy złotych brutto. Z umowami o pracę jest różnie. Są redakcje, które je dają, ale i takie, w których ich nie ma.
A redaktorzy naczelni?
Funkcyjni, którzy czasem są również wydawcą takiej gazety, mogą zarabiać około 8-9 tysięcy złotych brutto. Ale to też szacunki, nikt tego dokładnie nie badał.
Newsletter WirtualneMedia.pl w Twojej skrzynce mailowej
Pracujecie w redakcji, w terenie czy może też zdalnie?
W redakcji i w terenie. Nie pracujemy zdalnie. Jak jesteśmy razem, to rozmawiamy, a z rozmawiania są tematy. Ponieważ mamy też portal, który wymaga ciągłej aktualizacji, nie mamy sztywnych godzin pracy. Jak komu potrzeba. Rano ktoś w redakcji zawsze jest.
Łatwiej się wybić w małym tytule?
Nie ma znaczenia, czy w dużym czy małym. Ja zaczynałem w czasach, gdy latało się po kawę dla redaktora. W "Expressie Wieczornym" siedziałem po 8-10 godzin, a dostawałem miesięcznie 200 złotych wierszówki, przy zasiłku dla bezrobotnych, który wówczas wynosił 600 złotych. Ale po roku dostałem etat i zacząłem normalnie zarabiać.
Teraz rzadziej zdarzają się takie sytuacje. Warunki dla młodych są bardziej cywilizowane.
Jak zarabia na siebie prasa lokalna?
W "Gazecie Radomszczańskiej" wpływy są z reklamy w internecie, sprzedaży egzemplarzowej i reklamy prasowej (w tym ogłoszeń) i subskrypcji.
A jak wyglądają proporcje w budżecie?
Około 40 procent pochodzi z reklamy internetowej, a 60 procent z reklamy prasowej i sprzedaży egzemplarzowej. Jest jeszcze kilka procent z subskrypcji, ale bardziej patrzę na to, by skupić wokół tej subskrypcji społeczność niż realnie na niej zarabiać. Są też różne programy grantowe.
Na ile prasa lokalna musi dobrze żyć z samorządem?
Nie tylko na poziomie prasy lokalnej we współpracy z samorządem dzieje się coś złego. W mediach na poziomie ogólnopolskim także widać wpływ samorządów.
Każdy pieniądz jest ważny. Ale to musi być tak skalkulowanie, by brak tych pieniędzy nie wpłynął na stabilność tytułu. Dla mnie jednak środki ze współpracy z samorządem nigdy nie były aż tak istotne, ale wiele gazet przez to upadło. Na ogół władza stosuje metodę kija i marchewki.
Na czym dokładnie polega?
Gdy władza używa kija, obraża się, nie odpowiada na pytania, nie zamieszcza płatnych komunikatów. Gdy podsuwa marchewkę, zasypuje cię reklamami, ale wiadomo, że coś za to chce.
Napisałem tekst o lokalnych grupach wsparcia PiS, których zadaniem był skok na 180 milionów złotych z dotacji unijnych. Potem napisała o tym też łódzka "Gazeta Wyborcza", temat podjął TVN24.
Na poziomie wojewódzkim od razu zerwano ze mną umowę. Wcześniej ukazywały się komunikaty i reklamy na pół strony miesięcznie. O wpływie samorządów na wydawanie gazet w tym kontekście mógłby też sporo powiedzieć Jurek Jurecki, twórca i wydawca "Tygodnika Podhalańskiego" czy Daniel Długosz, redaktor naczelny "Nowej Gazety Trzebnickiej". Mają swoje przejścia.
Jak zatem, w kontekście utrzymania się prasy lokalnej na rynku, mógłby działać fundusz wsparcia gazet lokalnych, za którym się opowiadasz?
To nie jest, wbrew temu, jak mówią o tym nieprzychylni, wymysł lewicowej międzynarodówki. Takie programy działają w Europie Zachodniej. Nam najbliższy jest model skandynawski. Chodzi o takie wsparcie, które uniezależnia cię od kasy od rządu. W obecnym gabinecie przychylny temu jest wiceminister kultury Maciej Wróbel, choć na nieco innych zasadach niż my proponujemy [Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, którego Andrzej Andrysiak jest prezesem - red.].
Nasza teza jest prosta. Skoro państwo dopłaca do klubów piłkarskich, domów kultury, bibliotek, to równie ważne jest istnienie niezależnych od władzy mediów. Obecnie sytuacja finansowa gazeta jest koszmarna, także przez algorytmy Google, AI i mnóstwo innych czynników.
My proponujemy łączne wsparcie dla jednej gazety w wysokości maksymalnie 250 tysięcy złotych rocznie. Składałoby się na to wsparcie dla niezależnego dziennikarstwa w wysokości 20-125 tysięcy oraz wsparcie dla druku również 20-125 tysięcy. W skali całego kraju byłoby to raptem 15 milionów złotych. A to jest nic w skali rocznych wydatków państwa.
Niestety, ta władza i poprzednia na razie trzyma nasze plany w zawieszeniu. Mam wrażenie, że powodem jest indolencja. Warszawa czasem nie ma pojęcia, co się dzieje na dole i mogę to powiedzieć również na swoim przykładzie. Dopiero, gdy zamieszkałem w Radomsku, zobaczyłem rzeczywistość z innej perspektywy.
Wracając do twojej zamiany Warszawy na Radomsko, bo zaczęliśmy od tego pytania. Zepnę więc tę rozmowę klamrą. Czy wyobrażasz sobie powrót do kariery w mediach w stolicy?
Nigdy nie mów nigdy. Gdy jedzie fajny pociąg, trzeba do niego po prostu wsiąść.
A czekasz na ten "pociąg"?
Odpowiem tak: nie widzę takiego.