– Życie dzielę na czas przed wzięciem grzybów i ten po – mówi 32-letnia Marta. Opowiada, że jej pierwsze doświadczenie było bardzo intensywne. Trip – czyli stan, jakiego doświadcza się po zażyciu substancji psychoaktywnych – trwał u niej sześć godzin. To – jak twierdzi – pozwoliło jej zupełnie inaczej spojrzeć na swoją przeszłość, relacje. – Poczułam na przykład wielką miłość do swojej mamy i zobaczyłam, ile ona mi dała miłości, gdy byłam mała, o czym trochę zapomniałam – opowiada.
Zauważa, że od czasu, gdy zjadła psylocybinę, nie miała nawrotu depresji. Wcześniej leczyła się farmakologicznie i zawsze po odstawieniu leków następował nawrót. – To nie jest tak, że teraz jest idealnie. Ale łatwiej mi radzić sobie z trudnymi emocjami i sytuacjami. Nie wpadam od razu w wielkiego doła – mówi Marta.
Podkreśla, że to nie jest tylko zasługa grzybów. Wcześniej latami chodziła na terapię, wiele rzeczy miała już poukładane w głowie. A po tripie poświęciła czas na to, by przyjrzeć się temu, czego doświadczyła, i dogłębnie to przeanalizować.