Martyna Wojciechowska podczas swoich podróży widziała i zniosła już niejedno. A jednak nawet u niej wyczerpały się właśnie wszelkie zasoby dobrego nastroju. Wyjechała na kraniec świata i nie spodziewała się takiego rozczarowania. O wszystkim opowiedziała w sieci, nie kryjąc frustracji. "Jest do d..." rzuciła w końcu załamana, a po chwili zaczęła się tłumaczyć.
Martyna Wojciechowska przyznała ostatnio, że kończy zdjęcia do 16. edycji programu "Kobieta na krańcu świata" i pracuje nad 17. sezonem. Właśnie w tym celu wyjechała wraz z ekipą do Japonii. Kilka dni temu wywołała spore zamieszanie, pokazując jak śpi na lotnisku - z bluzą pod głową, nie kłopocząc się nawet o poszukanie krzesła czy jakiegokolwiek oparcia.
"Potrafię wykorzystać każde pięć minut na drzemkę. Dosłownie! Czasem podróż na kraniec świata wymaga trzech samolotów, w tym szalonej przesiadki z gonitwą przez lotnisko. Wtedy nawet kilka kaw nie pomoże" - wyjaśniła, po raz kolejny dowodząc, że żadne warunki jej niestraszne.
Niestety już w samej Japonii - a konkretnie w Okinawie - wydarzyło się coś, co przerosło nawet ją. Z każdą kolejną relacją było widać, jak rośnie w niej napięcie.
Martyna zamieściła 18 lipca na Instagramie szereg relacji z Okinawy w Japonii. Wyjawiła, że początkowo mieli przyjechać tam w maju, ale zrezygnowano z tego pomysłu, bo w tym okresie panuje tam jeszcze pora deszczowa. Wojciechowska i jej ekipa przyjechali więc w lipcu. Na miejscu czekała na nich jednak gorzka niespodzianka - niekończąca się ulewa. Początkowo podróżniczka starała się żartować:
"Słuchajcie, przylecieć do Japonii na Okinawę, żeby tak zmoknąć, to już jest po prostu szczyt wszystkiego. Ale czy to popsuje mi humor, że pogody nie ma? No nie. Cudnie jest. Pozdrawiam wszystkich z krańca świata. Ale ulewa!" - mówiła ze śmiechem.
Z czasem jednak jej dobry humor zniknął - zwłaszcza że wiatr zepsuł jedną z jej parasolek. Kolejne nagranie pokazywało już, jak rośnie w niej frustracja.
"Człowiek leci, trzy samoloty w jedną stronę, tyle zamieszania, pieniądze wydane, a tu co? Bryndza. Stoimy pod parasolkami, leje deszcz, tak po prostu literalnie leje. Dzisiaj pada od rana, były trzy burze. [...] Elegancko miało być, a nie jest. Nie wiem, co wam powiedzieć. Próbuję zaczarować rzeczywistość i opowiadać jakieś historie z mchu i paproci. Nie no, jest do d..." - ogłosiła w końcu.
Po chwili Martyna postanowiła wyjaśnić, czemu użyła tak mocnego słownictwa. Wyznała, że gdyby przyjechała do Japonii prywatnie, na wycieczkę, nie miałaby z deszczem żadnego problemu. Jednak przez ulewę nie może kręcić zdjęć, bo mogłoby to źle wpłynąć na sprzęt.
"Dlaczego użyłam takiego mocnego określenia, że jest tak źle? Otóż powiem wam. Gdybym tutaj sobie była turystycznie, to ja bym tak mogła. W deszczu, w słońcu, w ogóle luz. Ale [...] po prostu kamery za chwilę zawilgotnieją i tyle będzie z całego grania" - tłumaczyła podróżniczka.
"Dlatego jestem podłamana, bo normalnie to jestem człowiek nienarzekający. Pada, okej. Nie pada, też okej. Jest jedzenie, dobrze. Nie ma, dobrze. Spać mogę gdziekolwiek. Ale wiecie, dla jakości programu telewizyjnego to jednak ma znaczenie" - dodała na koniec.
Niestety sytuacja nie wyglądała na taką, która zaraz się poprawi. Ekipa programu schowała się przed deszczem pod dachem, a kiedy jej kolega, sprawdzając prognozę, stwierdził, że za 27 minut ma wyjść słońce - Martyna skwitowała to słowami, że 27 minut temu mówił to samo.
Zobacz materiał promocyjny partnera:
Halo! Wejdź na halotu.polsat.pl i nie przegap najświeższych informacji z poranka w Polsacie.
Zobacz też:
Wojciechowska nagle ogłosiła to o swoim życiu uczuciowym